strefa72 |
|
|
|
Dołączył: 04 Mar 2012 |
Posty: 44 |
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
|
|
|
|
Nie sposób jej przecenić, w szczególności wówczas, kiedy rozgrywki są długotrwałe oraz oddalone od miejsca zamieszkania zawodników (przejazdy, noclegi, konieczność korelacji ze sferą poza brydżową). Zadanie jest jeszcze trudniejsze, jeżeli drużyna składa się z zawodników przypadkowych, reprezentujących różny poziom gry, doświadczenia, temperamentu, przyzwyczajeń oraz mających różną samoocenę – w szczególności w odniesieniu do konieczności poprawy gry własnej oraz elementów jakie wymagają poprawienia. Rzekłbym, iż w przypadku dość przypadkowej zbieraniny 9 zawodników, z których zaledwie 4 można uznać, że grają ze sobą w stałych parach (obie pary grają ze sobą dość okazyjnie, przy czym jedna pogrywa ze sobą czasami w internecie ze względów na różne miejsce zamieszkania, zaś druga nie wiedzieć czemu nie gra od dłuższego czasu ze sobą w ogóle) a pozostali grywali ze sobą ongiś bądź też nie grali ze sobą wcale, zadanie takie jest pracą herkulesową i skazaną najczęściej na porażkę. Jednakże lekkomyślnością ze strony kapitana w takiej trudnej sytuacji byłoby nie podjęcie działań integrujących zespół, zaś sabotażem wręcz antagonizowanie zawodników i tworzenie sytuacji konfliktowych, tudzież nie zapobieganie takim sytuacjom.
Dalsza część wywodu będzie zawarta w formie pytań. Można je (w szczególności zainteresowani) potraktować albo jako przyczynek do wniosków na przyszłość w sytuacji, gdyby kiedykolwiek ponownie podjęli się roli kapitana drużyny, a łaskawy los dopuścił, aby rozgrywki odbywały się na szczeblu wyższym niż lokalny, albo też jako wnioski jak nie należy postępować w określonych sytuacjach.
1. Czy integrowanie się drużyny, w szczególności całkowicie nowej, w skład której wchodzą przypadkowi zawodnicy winna się ograniczać do spotkania na piwie 1/3 przyszłego składu, bądź też wyłącznie na wspólnym piciu do poduszki na zjazdach?
2. Czy wobec trudności obiektywnych zebrania zawodników w kupie w międzyczasie nie było wskazane rozegranie przynajmniej na serwerze BBO meczu na dobrą opozycję, co najmniej klasy przyszłych przeciwników w rozgrywkach? A może wystarczają gierki w przypadkowych składach z zaprzyjaźnionymi osobami spoza drużyny na przypadkową zbieraninę Turków, które owszem przynoszą niekiedy plus kilkadziesiąt punktów meczowych z dwunastu rozdań, ale siły gry nie poprawiają, a wręcz przeciwnie – utrwalają szkodliwe nawyki? Innymi słowy – bicie mięsa w internecie?
3. Czy właściwe jest konfliktowanie zawodników ze sobą poprzez zarzucanie jednej parze, iż odbiega na niekorzyść od pozostałych, mimo, że para ta częściej grała na opozycję z górnych pozycji tabeli, a straty wynikały nie tyle z prostych błędów na prostych rozdaniach, a z rozdań problemowych? Przy jednoczesnym całkowitym przymykaniu oka i pomijaniu milczeniem prostych błędów własnych bądź błędów popełnianych przez inne pary? – w przypadku jakichkolwiek wątpliwości służę konkretnymi przykładami (runda, segment i numer rozdania)
4. Czy właściwe jest tolerowanie i nie podjęcie żadnych działań z własnej inicjatywy, a nawet nie podjęcie działań gdy problem został zgłoszony w celu ukrócenia chamskiego i krzywdzącego co poniektórych graczy zachowania pewnego znanego wszem i wobec zadufanego w sobie krzykacza? Który to krzykacz dokonywał publicznie wiwisekcji błędów wybranych trzech zawodników, przy czym często błędy te były albo wyimaginowane, albo strata została poniesiona faktycznie na drugim stole, a który to krzykacz swoje własne błędy albo pomijał milczeniem, albo stwierdzeniem „no tak, zrobiłem głupotę” i zamknięciem tematu?
(skutkiem powyższej tolerancji i bierności jeden zawodnik, który byłby bardzo potrzebny w tragicznie przegranej fazie grupy spadkowej zrezygnował z gry w drużynie w ogóle, zaś chęci drugiego zostały mocno ochłodzone, albowiem obydwaj są zwolennikami zasady „stop chamstwu”, chęci miał tylko jeden frajer i jak został potraktowany o czym niżej)
5. Czy właściwe jest sprowadzanie zawodnika (mnie) do miejsca rozgrywek i fundowanie mu przeszło 600 km podróży w obie strony tylko w celu, aby rozegrał 12 na 120 rozdań? (z 24 zrezygnowano poprzez rzucenie ręcznika). Następnie zaś informowanie go w niedzielę rano (i to nie bezpośrednio), że dla dobra drużyny lepiej by zagrały stałe pary (gówno prawda – te pary tak były stałe jak stały jest stolec biegunkowy), a w ogóle to jednego zawodnika trzeba odwieźć do domu bo o 17.00 musi być w pracy? Czy kapitan nie wiedział o tym w sobotę gdy do niego zadzwoniłem (godz. 16.30) informując go, że mogę przyjechać w sobotę na drugą połowę rundy 4, lecz mój stały partner najprawdopodobniej nie przyjedzie? A kto odwiózłby zawodnika do domu gdybym ja nie przyjechał? Rzucony zostałby ręcznik po czwartej rundzie, czy zawodnik zapieprzałby na własnych nogach? Czy w takiej sytuacji – i to nie zależnie od tego, czy kapitan zakładał z góry, że będę jedynie taksówką dla zawodnika, który musiał być w domu w niedzielę przed 17.00, czy podjął decyzję o grze w „stałych” parach dopiero w niedzielę rano nie pomyślał, że przyzwoitość nakazywałaby zwrot kosztów podróży i noclegu „taksówkarzowi”? Czy inicjatywa zwrotu kosztów powinna wystąpić z jego czy z mojej strony? I wreszcie – czy jeżeli zażądałem zwrotu kosztów przejazdu, bez noclegu i wyceniłem je na 200 złotych normalny człowiek będzie opowiadał teksty, że zgodziłem się odwieźć Grzesia tylko pod warunkiem, że Grzesio mi zapłaci dwie stówy, a kapitan wobec moich bezczelnych i niekoleżeńskich żądań wyciągnął w swej szlachetności z własnej kiesy ową nędzną sumę i pokrył „haracz” jakiego wymagałem od Bogu ducha winnego Grzesia?
6. Pytanie poza tematem: Czy w takich warunkach drużyna miała najmniejsze szanse utrzymać się w lidze? Czy w takich warunkach drużyna ma szanse przetrwać w niezmienionym składzie dłużej niż przez jeden sezon? I wreszcie: - Czy tak naprawdę założycielowi tej drużyny zależało na utrzymaniu się bądź graniu w przyszłym roku, czy wyłącznie na krótkotrwałej acz wątpliwej sławie uczestniczenia raz w życiu w rozgrywkach na szczeblu centralnym? |
|